wtorek, 19 lutego 2013

No more idiots

Episode 1, part 1/3
Uhuhu, tyle tu tego, że nie wiadomo, gdzie zacząć. Tak więc zaczniemy od początku.
Jest blokada na Naboo, a kanclerz prosi Radę Jedi, aby wysłała kilku swych ludzi, by doprowadzili do ugody.
To jeszcze kupimy, ostatecznie rada mogła w ten sposób spłacać kanclerzowi jakiś dług.

Nasi rycerze Jedi dolatują do statku flagowego blokady i oczekują audiencji.
Tymczasem zwykły droid rozpoznaje, kim są przybyli, którzy ponoć mieli "sekretnie" doprowadzić do ugody. Wicekról rozmawia ze swym towarzyszem i chce skontaktować się z Sidiusem, podczas gdy jego ludzie zajmą czymś ambasadorów. Jednak sługus za bardzo się boi i wysyła droida w swoim zastępstwie. Sidius nakazuje zabić rycerzy i rozpocząć szturm planetarny. Do pomieszczenia, w którym się znajdują Jedi zostaje wpuszczony gaz, a u wejścia zbierają się droidy, które zostają pokonane z dziecinną łatwością. Rycerze zaś Znikają gdzieś na statku.
Dochodzimy do pierwszego problemu. Jeśli mieli ukrywać swą tożsamość, to czemu ubrali się w tradycyjne szaty zakonu? Uważam, że cały wątek sekretnej misji nie ma sensu. Tak więc w naszej wersji wydarzeń jest to misja jawna, a Jedi mają pełnomocnictwa senatu wraz z immunitetem dyplomatycznym i tym podobnymi szczegółami. Drugim problemem jest reakcja naszego przyszłego imperatora. Jego rozkazy wydają się być niemal aktem paniki, co zupełnie nie pasuje do tej postaci. Czemu Lord Sithów miałby się przejmować dwoma rycerzami? Możliwe, iż przez zabicie dyplomatów chciał wywołać wojnę, ale to też nie ma sensu, bowiem nie był wtedy jeszcze kanclerzem, nie miał też kto zgłosić wotum nieufności (zakładam, że tylko głowy poszczególnych układów mogły coś takiego zrobić). Na miejscu Sidiusa rozkazałbym coś w stylu "Zerwijcie rozmowy, przekażcie ambasadorom, że planujecie dokonać szturmu planety. Nie próbujcie ich tu zatrzymać". Po otrzymaniu informacji Jedi jednak wolą dokonać własnego śledztwa i sami zaszywają się na okręcie, podczas gdy statek, którym przybyli, odlatuje bez nich. Jeśli natrafiają na patrol droidów, szybko takowe usuwają, jeśli na istoty organiczne – mind trickują ich ("these aren’t the Jedi you’re looking for"- nie mogłem się powstrzymać). Takie postępowanie, choć nie w pełni logiczne, wynikałoby z charakterystyki postaci. Quai-gon to swego rodzaju galaktyczny Brudny Harry. Woli rozwiązywać sprawy po swojemu. Skupiać się na chwili obecnej.

Na planecie lądują armie droidów (po złej stronie planety), a wraz z nimi ukryci Jedi. Rycerze, uciekając przed wojskiem, trafiają na irytującego gungana i ratują mu życie. Ten zabiera ich do podwodnego miasta, gdzie zdobywają podwodny transport przez rdzeń planety. Następnie dostają się do stolicy Naboo, ratują królową Amidalę i uciekają niewielkim statkiem, który jakimś cudem (dzięki przezdolnemu R2D2) nie rozpada się na kawałki i mija blokadę, lecąc na Tatooine, by dokonać na miejscu koniecznych napraw.
Teraz powiedzcie mi, czemu na słabo zaludnionej, małej (przepłynięcie przez – co ciekawe – wypełniony wodą rdzeń planety zajmuje niecałą godzinę) planecie wroga armia ląduje po praktycznie pustej stronie planety? Nie wiecie? Ja też nie. Dlatego też w naszej wersji armie lądują po właściwej stronie, niedaleko stolicy. Z tego względu nie spotykają irytującego Jar-Jara, nie odwiedzają podwodnego miasta ani nie płyną przez rdzeń planety. Docierają natomiast do stolicy, odnajdują królową przed salą tronową, w której ona, jej dwór i osobista gwardia się zabarykadowali. Pokonują oddział atakujących "fortyfikacje" droidów i wspólnie uciekają do hangaru, ścigani praktycznie przez wszystkie znajdujące się obecnie w pałacu wrogie wojska (prawie jak Left for dead, tyle że zamiast zombie mamy roboty). Wsiadają do pierwszego lepszego statku i wybywają z planety. W przestrzeni kosmicznej natrafiają na wiele krążowników (które nie strzelają, celowanie w tak mały stateczek "niszczycielami" byłoby czystą głupotą, zwłaszcza, że potrzebują żywej królowej) oraz setki myśliwców (te wdają się w bezpośrednią walkę, starając się uszkodzić silniki pojazdu uciekinierów). Naszym bohaterom udaje się ostatecznie zwiać (bo im na to pozwolono). Silniki statku zostały uszkodzone, więc udają się na Tatooine, by dokonać napraw.
Dalszy ciag nastąpi...

czwartek, 14 lutego 2013

Prolog

Witam.
Ostatnimi czasy postanowiłem zrobić sobie maraton filmowy „Gwiezdnych wojen”, epizody I-VI. Ta czynność ponownie uświadomiła mi, jaka przepaść dzieli starą i nową trylogie. Nawiasem mówiąc, nowe filmy to bulszit. Tak więc, dzięki dobrodziejstwu google, udało mi się odnaleźć bardzo długie video-recenzje, które dokładnie opisują i ośmieszają wszystkie błędy tych produkcji.

Musze przyznać, że w większości kwestii zgadzam się z recenzentem. Kompletnie brakuje tam logiki. W ten oto sposób wpadłem na pomysł stworzenia tego bloga. Mam zamiar tu - epizod po epizodzie - spróbować naprostować wszelkie nielogiczności tak, by historia objęta wszystkimi 3 częściami trzymała się kupy w duchu starej trylogii. Dlaczego? Otóż staram się stworzyć system RPG oparty na tym wspaniałym świecie, a nie mogę się jakoś za to zabrać, gdy mam odczucie, iż polowa tego owocu jest zepsuta. Tak, wiem, że istnieje już RPG oparty o mechanikę D20, ale bądźmy szczerzy, to D&D z mieczami świetlnymi, całkowicie pozbawiony nastroju, jaki wprowadzają „Nowa nadzieja”, „Imperium kontratakuje” i „Powrót Jedi”. To tymczasem.